Tarka, lejek, garnek, korkociąg… To, co wiemy, nie jest tym, co pamiętamy. To, co pamiętamy, mogło nigdy się nie wydarzyć. Najnowszy projekt Weroniki Gęsickiej to swoiste studium przypadku dotyczące wspomnień i ich manipulacji jako elementów kształtujących naszą tożsamość. Tytuł nawiązuje do popularnego zjawiska, które polega na przekonaniu, że pamięta się moment swoich narodzin. Z naukowego punktu widzenia, takie wspomnienie jest jednak niemożliwe. To, co pamiętamy to raczej zapisana w ciele migdałowatym silna emocja, którą próbujemy skonkretyzować za pomocą obrazów. Owa właściwość naszego mózgu stawia pytanie o realność wspomnień. Otwiera również ogromne pole do przeinaczeń i nieścisłości. Na wystawie zobaczymy głównie obiekty – zwykłe, domowe, najczęściej kuchenne przedmioty, właściwie ich reminiscencje, które poprzez modyfikację i powiększenie stają się atrapami zdeformowanej pamięci. Pamięć jest tworem niestabilnym, podatnym na sugestie i przekłamania. Wspomnienia i migawki z przeszłości nakładają się na siebie niczym impulsy w przeleżałej kasecie VHS. W procesie przypominania większość z nas posługuje się głównie obrazem, którym zwłaszcza dzisiaj łatwo jest manipulować. Wyobraźnią zaś wypełniamy dziury w zdarzeniach słabo zapamiętanych. Powstaje w ten sposób specyficzny pamięciowy glitch, sprokurowany przez nas samych lub przez osobę postronną. Na wystawie Pamiętam swoje narodziny zakłócenie to dotyczy głównie przedmiotów, które – zdeformowane przez pamięć – odczytujemy w zupełnie inny sposób. Ich przynależność do świata kuchni każe spojrzeć na całość również przez pryzmat stereotypowo rozumianych ról społecznych. „To jest moje królestwo” – zwykle mawiały nasze mamy o pomieszczeniach kuchennych. Otoczone przyborami i narzędziami o sobie tylko znanym przeznaczeniu, zdawały się zamknięte w świecie z góry im narzuconym. Przedmioty urealniają poniekąd sposób, w jaki funkcjonujemy, poprzez nawyk pozwalają nam być sobą. Taki obraz kobiet utrwaliła amerykańska fotografia z lat 50, źródło, z którego artystka czerpała już przy wcześniejszym projekcie Traces. Żeby wspomnienie pozostało na długo, musi zostać skojarzone z emocjami. Emocja utrwala zatem to, co pamiętamy, ale także ze względu na intensywność deformuje zapamiętany obraz. Specyficzna właściwość naszego mózgu to skłonność do ubierania w symbolikę lub osobistą mitologię większości zapamiętanych przez nas rzeczy. Wszyscy wiemy, czym jest stół w sensie teoretycznym, ale dla każdego z nas jest czymś innym z punktu widzenia emocji i zdarzeń, które ów przedmiot przywołuje. Może być zarówno wspomnieniem ciepła, jak i przymusu i kontroli. Tak emocjonalnie zdeformowany przedmiot determinuje sposoby naszego funkcjonowania. U Gęsickiej za sprawą specyficznej aranżacji przestrzeni przypominającej ekspozycje etnograficzne, subiektywne i emocjonalne odczucie przedmiotu przekonwertowane zostaje w empiryczną faktyczność. Obiekty odbieramy zatem jako artefakty minionych wydarzeń, jakby były śladami prawdziwej historii. Ich nieznośna materialność uwiera. Ich przeznaczenie pozostaje niejasne. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że przedmioty, które oglądamy, a których źródło doskonale rozpoznajemy, stały się narzędziami opresji, a przypisane im określenie „przedmiot codziennego użytku” wzmaga dyskomfort. Pytanie o to, dla kogo są przeznaczone, pozostaje otwarte, choć intuicyjnie czuję, że dostaje się i kobietom, i mężczyznom. Pamiętam swoje narodziny to czerpiąca z psychoanalizy, teorii naukowych oraz osobistej mitologii, balansująca między prawdą i fałszem, powagą a groteską i ironią, wystawa o momencie uświadomienia sobie źródeł swojej osobowości. Główną postacią ekspozycji pozostaje mała dziewczynka, która niczym Alicja w krainie czarów poprzez zmniejszanie się i powiększanie co chwila zmienia perspektywę spojrzenia nie tylko na świat, ale także na swoje w nim miejsce.
Przemek Sowiński